“In what grade do we stop
believing in ourselves? In what grade do we just stop believing, period? I
mean, someone has to be a Nobel Peace Prize winner. Someone has to be a ballerina. Why not us?”
Dziś będzie krótko, bo w sumie to nie ma o czym mówić. Niestety.
Obejrzałam trailer Struck by Lightning i zobaczyłam, że gra tam Chris
Colfer, czyli Kurt z Glee. Byłam zainteresowana, co Chris ma do
pokazania poza rolą wyzwolonego geja, gotowego podbijać świat. Niestety
niewiele. Jednak, kiedy w trailerze pojawiła się Rebel Wilson –
wiedziałam, że MUSZĘ to zobaczyć, nie ważne, co! Scenariusz napisał sam Colfer,
co mnie jeszcze bardziej zachęciło do obejrzenia filmu. 80 minut, z których mam
wrażenie nic nie wynika. Tylko się niepotrzebnie zirytowałam.
Film zaczyna
się od tego, że główny bohater oznajmia nam, iż umarł od uderzenia piorunem –
pierwsza wskazówka, by film wyłączyć, ale nie! Oglądam dalej, naiwna. Cała
fabuła oparta na dobrze wszystkim znanym schemacie – główny bohater, uczeń
liceum, mało popularny, wręcz nielubiany – ma marzenie, za wszelka cenę chce
się wyrwać z małego amerykańskiego miasteczka i osiągnąć sukces. Brzmi, jak
pomysł? Może i tak, ale ile można?! Pan Colfer chyba chciał być ambitny i
napisać ekstra scenariusz – sorry Chris, nic z tego nie wyszło, ani to ambitne
ani ciekawe, ani oryginalne. Tylko i wyłącznie wtórne.
Jak w ten schemat wpisuje się Struck by Lightning? Carson (Chris Colfer) chce się dostać do dobrej szkoły i zostać dziennikarzem, żeby wyrwać się z zaściankowej, ciasnej mieściny, w której się wychował. Żeby tego dokonać postanawia założyć szkolną gazetkę literacką. A ponieważ nikogo, poza nim i jego koleżanką Malerie (Rebel Wilson) nie obchodzi szkolna gazetka, znajduje brudy na najbardziej popularnych uczniów w szkole i zaczyna ich szantażować, by dla niego pisali. A potem uderza go piorun – mniej więcej tyle, bo nic nowego ani odkrywczego z tego filmu nie wynika.
Czasem kiedy filmy zaczynają się od zapowiedzi śmierci głównego bohatera, masz jednak nadzieję, że on nie umrze, że to się jakoś inaczej potoczy, że twórcy chcieli nas oszukać – tu nic z tych rzeczy. W przypadku Struck by Lightning pozostaje tylko pytanie, no i co? Tylko tyle?
Jak w ten schemat wpisuje się Struck by Lightning? Carson (Chris Colfer) chce się dostać do dobrej szkoły i zostać dziennikarzem, żeby wyrwać się z zaściankowej, ciasnej mieściny, w której się wychował. Żeby tego dokonać postanawia założyć szkolną gazetkę literacką. A ponieważ nikogo, poza nim i jego koleżanką Malerie (Rebel Wilson) nie obchodzi szkolna gazetka, znajduje brudy na najbardziej popularnych uczniów w szkole i zaczyna ich szantażować, by dla niego pisali. A potem uderza go piorun – mniej więcej tyle, bo nic nowego ani odkrywczego z tego filmu nie wynika.
Czasem kiedy filmy zaczynają się od zapowiedzi śmierci głównego bohatera, masz jednak nadzieję, że on nie umrze, że to się jakoś inaczej potoczy, że twórcy chcieli nas oszukać – tu nic z tych rzeczy. W przypadku Struck by Lightning pozostaje tylko pytanie, no i co? Tylko tyle?
“What I regretted the most
was that I lived every day waiting for my life to begin.”
“Why is it that some people
are selfish by nature and others have to be selfish just to survive?”
“It doesn’t matter if you’re
stuck in the past or if you’re trying to forget the past, what matters is what
you do in the present.”
Film
pełen wyświechtanych frazesów o tym, jak to trzeba się wziąć za siebie, dążyć do
czegoś w życiu, marzyć i gonić za tymi marzeniami i bla bla bla. Nie ważna jest
przeszłość, to co zrobiłeś, liczy się to, co teraz – decyzje, które
podejmujesz, to co robisz ze swoim życiem. To jest chyba poniekąd problem tego
filmu, że on aspiruje do bycia drogowskazem dla młodych ludzi. Zróbmy mądry
film, dla zagubionych dzieciaków, które kończą szkołę a przed nimi
najważniejsze decyzje w ich życiu. No i naszpikowali film mądrymi powiedzonkami
w stylu Paulo Coelho. Sam film w sobie najmądrzejszy nie jest, więc przykryjmy
to słowami. Główny bohater w
odpowiednim momencie rzuci zza grobu kilkoma zdaniami o sensie życia to wrażliwe nastolatki uronią łezkę i zmienią swoje życie…
Słabe.
Jeśli w ogóle warto ten film obejrzeć to na pewno dla Rebel Wilson, która jest bezbłędna! Nie ważne, jak głupi i słaby jest film, ona zawsze swoją obecnością i poczuciem humoru podnosi jego poziom! Jej występny we wszelkiego rodzaju talk showach to rozrywka pierwszej klasy.
Podsumowując: Nie polecam. Jak ktoś lubi historie o nastolatkach walczących o swoje marzenia - może obejrzeć, choć na swoją odpowiedzialność.
4/10
4/10
4 Comments